W minioną sobotę miałem przyjemność odbyć bardzo sympatyczną rozmowę w przedziale pociągu TLK relacji Gdańsk Wrzeszcz - Włocławek. Rozmawiałem z ludźmi myślę, że koło sześćdziesiątki. Wspomniałem o tym, że kilkanaście dni temu obroniłem dyplom, cieszę się, że już mam pracę, odczuwam jednak dyskomfort związany z widmem brania kredyty na całe życie w celu kupienia mieszkania. Słowo mieszkanie przy realiach cen w Gdańsku sprowadza się do kawalerka.
Dyskusja zboczyła na inne tory i mogłem dowiedzieć się jak było kiedyś. Przytoczę informacje, które pozyskałem w trakcie tej rozmowy. No więc kiedyś nie było problemu z dostaniem pracy. Możliwość zatrudnienia uzyskiwała już osoba w wieku lat szesnastu - otrzymywała wtedy opiekuna w zakładzie, który za nią odpowiadała. Kończenie studiów nie było powszechne. Już technik otrzymywał lepsze stanowisko w pracy zaś osoba z wykształceniem wyższym nie musiała się w ogóle martwić o zatrudnienie - była niemal natychmiast rozchwytywana na rynku pracy. Osób takich było stosunkowo niewiele ponieważ już do samego liceum szły osoby, które chciały iść dalej na studia. Reszta wybierała zawodówki i technika. Magister, czy inżynier był chętnie zatrudniany gdyż jako członek kadry zakładowej podnosił prestiż przedsiębiorstwa. Na uczelniach dostępne były stypendia różnych zakładów pracy, które spłacało się kilku letnim stażem odbytym w danym przedsiębiorstwie po ukończeniu studiów. Pracodawcy "bili się" o ludzi z wykształceniem wyższym, których była bardzo konkretna, ograniczona ilość.
Jeżeli ktoś chciał i był zdolny - a pracował - zakład chętnie wysyłał go na uczelnię, umożliwiał sześciogodzinny tryb pracy, dawał urlopy uczelniane na czas sesji oraz udzielał wszelkiego wsparcia w ukończeniu studiów. Tak było kiedyś. Kiedy zapytałem o to tajemnicze kiedyś - okazało się, że ten idylliczny obrazek to nic innego jak czasy socjalizmu w Polsce. Czasy, w których Polska zaciągnęła ogromny dług i żyła na kredyt, czasy, w którym produkowane dobra były natychmiast wywożone na tereny ZSRR a pułki w sklepach świeciły pustką. Czasy, w którym cała Polska żyła na krechę.
Pojawiło się jednak w mojej głowie pytanie. A jak wyglądało jakieś inne kiedyś? No więc kiedyś (wcześniej - przed okresem terroru socjalistycznego) była II Wojna Światowa, która jest złym przykładem szukania jak kiedyś w Polsce było. Dużo wcześniej kiedyś była I Wojna Światowa a jeszcze wcześniej kiedyś był rozbiór, po którym Polska pojawiała się na mapie dopiero po I Wojnie Światowej. Tak więc to już nie czasy współczesne, a więc odpada. Więc co tu dużo mówić - pozostało XX-lecie międzywojenne.
Skąd to pytanie? Skoro dzisiaj narzekamy często, że w Polsce nie jest dobrze to ... kiedy w Polsce było dobrze? I czy to było bardzo dawno temu? Jak wtedy było w Polsce? A może dałoby się czegoś nauczyć, wyciągnąć lekcję na dzisiejsze czasy.
Więc Mamy nasze XX-lecie między wojenne. Kiedy pytałem dziadków jak ten okres wyglądał... Cóż. Trudno szukać w tym okresie jakiś wzorców na dni dzisiejsze. Małżeństwa dążące do połączenia majątków, mezalianse, ludzie podzieleni na kasty, wszechobecne rzemiosło.
Od Okrągłego Stołu minęło 21 lat. Tyle co od końca I do początku II Wojny Światowej. Nasza elity były przez lata eksterminowane: I Wojna Światowa, II Wojna Światowa, okres socjalizmu. W Kwietniu nastąpiła do tego katastrofa w Smoleńsku.
Ten punkt widzenia uświadomił mnie, że nikt tak naprawdę w Polsce nie wie jak powinna wyglądać, bo Polska tak długo nie istniała na mapie, że nikt kto mógłby to wiedzieć - nie przeżył. Jesteśmy jak dziecko, które uczy się chodzić na nowo, raczkuje, wywraca się, potyka i wstaje znowu. Robimy kroczek za kroczkiem i raczkujemy i nie ma w tym nic czego należałoby się wstydzić.